Sobota, 20 Kwiecieďż˝ 2024 r. Agnieszki, Czesława
Pogoda: Mazowieckie temp. -5 °C ciśn. 1024 hpa
Discovering Europe... czyli jadąc w siną dal cz.3 01
, źródło: ( ZOBACZ GALERIĘ )
~17-02-2011; 16:28

Discovering Europe... czyli jadąc w siną dal cz.3

Trzeci etap podróży zakładał dalszą wędrówkę na zachód, tym razem nadmorską częścią Pirenejów aż do granicy hiszpańsko-portugalskiej na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Iberyjskiego.
Ciąg dalszy...



Droga, którą jechałem miała przechodzić przez centrum Bilbao i tak też w istocie było. Samo miasto? Hmmm... podobne zupełnie do... innych dużych miast w Europie. W zasadzie to niczym nie przykuło mojej uwagi poza budynkiem Muzeum Guggenheim'a oraz przyległym do niego mostem – rzeczywiście bardzo odcina się od reszty architektury miasta. Kilka rundek po mieście i jedziemy dalej – kierunek Santander, co do którego Wikipedia i Lonely Planet obiecywały trochę więcej... Przejazd znowu samym brzegiem Zatoki co zdecydowanie podniosło poziom endorfiny we krwi i przyspieszyło bicie serca na kilku zakrętach, ale w sumie to wyglądało wszystko znajomo... Wjazd do Santander znowu, o zgrozo, przecinał monstrualnych rozmiarów zaplecze przemysłowe, które tutaj dodatkowo wchodziło bezpośrednio do portu – dobre chociaż tyle, że port był ładny, a łącznie z terminalem promowym oraz zorganizowanym obok bulwaru parkiem tworzył dość harmonijną całość. Jednakże znowu, było to, jest, kolejne duże miasto jakich wiele już widzieliście a jakich wiele jeszcze zobaczycie.



Szukając noclegu w opisywanych wcześniej już miasteczkach przyklejonych do naturalnych zatoczek, dotarłem do San Vincente de la Barquera. Miasteczko jest zapewne w lecie jednym z ciekawszych portów jachtowych i rybackich w okolicy – fantastyczna zatoka osłonięta skałami oraz piękna długa plaża. Jednak o tej porze roku po turystach został może jedynie ślad w postaci pustych hoteli i kilku knajp – w większości pozamykanych.

Ostatnim zadaniem na wieczór było zdobycie pożywienia, więc – being streetwise – pokręciłem się po miasteczku i wszedłem do największej speluny w porcie, przy czym kierowałem się dwoma kryteriami – ilością ludzi w środku oraz wynikającą z liczby gości, ilością papierów, petów i innego badziewia na podłodze. Zgodnie z zasadą – wchodzimy tam, gdzie jest największy syf na podłodze. Stara prawda sprawdziła się i tym razem. Doskonałe, świeże piwo i wielgachny talerz doskonałych muszli i kalmarów oraz rozmowa z kilkoma zaciekawionymi nową osobą ludźmi dopełniły tego dnia.
 
Dodaj do: Drukuj stronę Wyślij link Zgłoś błąd  
  Dodaj swój komentarz  

0 komentarzy

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Bikers.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli którykolwiek z komentarzy zamieszczonych na forum łamie prawo zawiadom nas o tym