Motocykle w naszym polskim klimacie są bardziej formą pasji niż sposobem na życie. Hobby dość kosztownym, ale wdzięcznym i dającym pełne spektrum wrażeń – od klasycznej euforii do tak skrajnych i prostych jak np. pełne gacie.
Pasja jak to pasja, lubi się rozwijać i ewoluować, więc niczym nowym nie jest, że gdy posiądziemy już tą jedną, jedyną, wymarzoną maszynę to po jakimś czasie stwierdzamy, że obok na ulicach pojawiają się też inne wspaniałe maszyny, obiekty godne pożądania. Schemat czysto ludzki prosto z życia wzięty. Niestety (czasem jest to kłopotliwe) należę do tych, których pragnienia są silniejsze niż zdrowy rozsądek, co sprawia, że na widok coraz to innych motocykli dostaje gęsiej skórki, szczęka opada, a język opuszcza komorę gębową by luźno zawisnąć w okolicach szyi i muskać Jabłko Adama.
Dlatego, gdy nacieszyłem się już moja Hondą CBF 600 N (opisywaną przez nas ->
Cz.1 i
Cz. 2), która jest poniekąd bardzo dobrym motocyklem – dla początkującego, a zapałałem miłością do… No właśnie do wszystkiego, co ma powyżej „lytra” i nie ma owiewek… Niestety ceny maszyn bardzo szybko sprowadziły mnie na ziemię, a centrala Hondy jak na złość wpadła na skąd inąd poroniony pomysł zaprzestania produkcji CB 1300 N. Wyszło na to, że zamiast cieszyć się wymarzoną nowiuśką Cebulą, będę się musiał zaprzyjaźnić się z Bandytą hmm… A raczej małym łobuzem.
Bandit 650 N może się podobać, choć powszechna, obiegowa opinia jest taka, że Suzuki zamieniło łabędzia na brzydkie kaczątko, to jednak mnie się ono podoba. Dyskusyjnej urody tłumik, który przywołuje na myśl lufę czołgu Rudy 102 po modernizacji, nowa lampa przednia w rzucającej się w oczy srebrnej obudowie oraz nowy zestaw zegarów z wyświetlaczem biegów, to cechy pozwalające odróżnić rocznik modelowy 2009, od wersji wcześniejszych. Zmieniono ponadto takie detale jak kąt ugięcia podnóżków pasażera, cały silnik pomalowano na czarno, pogmerano przy zwieszeniach, a lusterka zapożyczono od GSR-a. Ogólnie moim zdaniem motocykl na urodzie zyskał.